Gdzieś, kiedyś przyszła na świat suczka. Rasowy kundel. Zanim trafiła do naszego domu, zmierzała się ze światem na nieznanych drogach. U kogo była? Czy w domu czy w schronisku? Jak długo? Jak była traktowana? Cóż te pytania pozostaną na zawsze bez odpowiedzi. Wiadomy było o niej tylko jedno - błąkała się po okolicy, sypiając w przepustach i rowach.
Kiedy Renia ja zobaczyła po raz pierwszy, zaczęła ją dokarmiać, aż pewnego dnia ta piękna suńka wskoczyła Reni do samochodu i tak oto pojawiła się u nas
Mieliśmy już dwa psy i dwie kotki i wiedzieliśmy, że za każdym pojawieniem się nowego lokatora w naszym domu nasze życie się diametralnie zmienia. Tak było i tym razem.
Od chwili kiedy z nami zamieszkała rozgardiasz był większy. Wszystkie zwierzaki musiały się zaznajomić i obwąchać. Wszystko przyspieszyło - i to bardzo! Joga, takie imię do niej przylgnęło bardzo szybko, zawładnęła naszym życiem, a szczególnie Reni absolutnie. Stała się członkiem naszej rodziny błyskawicznie.
Była oczkiem w głowie Reni, która nazywała ją : "swoją przyjaciółką". Była cudownością. A wszystko przez jej niesamowite oczy, w których była miłość, zaufanie i pełne oddanie. To co odnalazła u nas i sam nas tym obdarowała.
A zarazem nigdy nie pozbyła się strachu, pewnej niepewności i resztek cierpienia. Tego wszystkiego czego najpewniej doświadczyła wcześniej.
Nawet nie wiedzieliśmy ile ma lat. Po prostu była. A była piękna i cudowna, choć miała momenty nieprzewidywalne. Była cicha i spokojna, choć zdarzało się, że swoim szczekanie w środku nocy stawiała wszystkich na nogi. No i panicznie się bała wszystkich odgłosów przypominających burzę. O Sylwestrze nie wspomnę.
Wtedy łóżko było jej jedynym schronieniem.
Zresztą z czasem już tak zostało.
I tak trwaliśmy całe lata. Na dobre i złe. Docieraliśmy się w tym domu pełnym zwierząt. Chorowaliśmy razem, bawiliśmy się razem, chodziliśmy na spacery razem, razem trwaliśmy w czasie burz z piorunami i ciągle uczyliśmy się z Renią wyrozumiałości i cierpliwości.
Bo na trudną przeszłość psa, i każdego inne zwierzęcia, jest tylko jedno lekarstwo:
ABSOLUTNA MIŁOŚĆ
Tak oto sobie czas mijał i nawet nie zauważyliśmy pierwszych poważnych zmian. Wolniejsze ruchy, brak energii, tzw stop klatki. Potem problemy fizjologiczne. Wizyty u weterynarza i pierwsze próby leczenia a potem diagnoza, która brzmiała jak wyrok; demencja, utrata wzroku i słuchu. Patrzyliśmy jak uchodzi z niej energia, życie, kontakt ze światem.
Cóż, Jogi już nie ma. Nie wiem gdzie jest obecnie.
W psim niebie? U źródła? Odradza się w karmicznym kole?
Ale mogę powiedzieć tylko jedno, jej obecność w naszym życiu przez te dziewięć lat to wielka nauka miłości, oddania i przywiązania!
To wszystko miała w swoich oczach każdego dnia od rana do wieczora!