niedziela, 25 listopada 2012

"Sajgon..."

Uff... Trwało to trochę długo, ale wreszcie koniec. Najpierw wjechał sprzęt ciężki:


Po jakimś czasie krajobraz w ogrodzie przypominał sceny batalistyczne rodem z "Najdłuższego dnia":


Ale wreszcie jest! Długo wyczekiwana ekologiczna przydomowa oczyszczalnia spełniająca wszystkie normy europejskie.  No proszę, wieś się cywilizuje :)


A teraz trzeba tylko posprzątać "trochę" pozostawiony Sajgon i będzie ok....

niedziela, 4 listopada 2012

Rada Eckhart'a...

Niedziela zbliża się do końca. Kilka spraw życiowych, dotykających mnie bardziej lub mniej, gdzieś obok mnie się toczy. Ekipa montująca oczyszczalnie już drugi tydzień pomieszkując u mnie przewija się tam i z powrotem w zasięgu mego wzroku. Lemka doznała przedwczoraj  sporego urazu nogi i konieczna była dziś wizyta u dyżurnego weterynarza w Zduńskiej Woli
Ot życie..
A na sam koniec dnia trafiam przez przypadek na kilka zdań, które niby znam od dawna - lecz dziś odczytuję je w zupełnie innym wymiarze. 
Wszystko ma swój czas i miejsce . 
Nawet słowa.

"Moja rada: nie szukaj spokoju. Nie szukaj żadnego innego stanu niż ten, w którym akurat jesteś, bo wywołasz we własnym wnętrzu konflikt i nieświadomy opór. Wybacz sobie to, że nie jesteś spokojny. Kiedy całkowicie pogodzisz się ze swoim niepokojem, natychmiast przeistoczy się on w spokój. Wszystko, co w pełni zaakceptujesz, doprowadzi cię do celu, do spokoju. Ten właśnie cud zdarza się, gdy się poddasz."

[Eckhart Tolle]
 
 

sobota, 27 października 2012

Pytania o poranku...

Dzisiejszy dzień rozpoczął się od pytań...
O rzeczy najprostsze a równocześnie fundamentalne.
O rzeczy, które mogą coś zacząć, jak i równocześnie coś zakończyć...
Jeszcze kilka lat temu może obruszyłbym się na takie pytania, a może rozdymane ego wybrałoby drogę na skróty?
Nie wiem...

Dziś podziwiam ludzi, którzy potrafią pytać wprost.

Sam się tego uczyłem bardzo długo.
Pytać zawsze można, a nawet warto.

A odpowiedzi i tak zawsze są w nas samych.

To, co mamy wewnątrz pewnie będzie wystawiane na próbę w nieskończoność...

Na dziś mogę powiedzieć jedno - nie ma nic wspanialszego jak ŚWIADOME pytania.

Ale równie wspaniałe, a może nawet bardziej są ŚWIADOME odpowiedzi.

Dziękuję za dzisiejsze pytania!

Pozdrawiam wszystkich pytających.

A szukającym odpowiedzi dedykuję miejsce w ustronnym miejscu na pustej ławce (w scenerii pierwszego śniegu).

Czasem warto posiedzieć gdzieś na uboczu.

:))





  

wtorek, 23 października 2012

Wizyta w Sopatowcu...

Poznałem Małgosie i jej miejsce jakiś czas temu. Właściwie to był to kontakt internetowy - ot taka wymiana doświadczeń w związku z prowadzeniem miejsc gdzie nie jada się mięsa i proponuje się odwiedzającym "coś jeszcze" poza samym wypoczynkiem... Wielokrotnie chciałem tam pojechać, ale ciągle nie było czasu... No i stało się... Pogoda i zapowiedź "Beskidzkiej Dyski" zadecydowały. Wsiedliśmy do samochodu i po kilku godzinach zostawiliśmy auto pod różowym domkiem, a stamtąd zostało nam jeszcze pół godziny na piechotę pod górę. Po drodze widoki zapierały dech:


Gdy doszliśmy na miejsce zapukaliśmy do drzwi w takiej oto scenerii:


Wchodząc do środka wita wędrowca następny widok:


W całym domu pachnie właśnie upieczonym chlebem:


Małgosia jest wiecznie krzątającą się osobą, która dogląda wszystkiego bardzo starannie i pieczołowicie, bo taka już jest:


Po zaspokojeniu pierwszego głodu, łyku zielonej herbaty, rozlokowaniu się w pokoju pozostaje już tylko podziwiać... Właściwie wszystko - całość jako miejsce stworzone przez tak drobną kobietę, widoki na miejscu, widoki w trakcie wycieczki na Przechybę, zebrane w trakcie wycieczki grzyby w ilościach sporych, opowieści o pani Zosi i innych sąsiadach gospodyni, jedzenie przygotowywane w ilościach jeszcze bardziej niż sporych, poranną kawę stojąca na piecu itd, itd, itd... Można tak bez końca... Zresztą opowiadać można długo, ale jak się samemu nie zobaczy i nie poczuje, to i tak relacje będzie bardzo uboga... Ja poćwiczyłem sobie rano Tai Chi w zaadaptowanej na rożne potrzeby stodole:


która w sobotę wieczorem zmieniła się nie do poznania. Niby to samo, ale nie to samo. Taka jest właśnie Beskidzka Dyska:


Nie da się tez nie wspomnieć o MimimumMasy... A co to jest? A to kapela, która grała na żywo i to jak! "Aneta" zrobiła furorę...  Sami wejdzie na ich stronę i przekonajcie się, jak świetnie potrafią rozkołysać...


Co tu dużo pisać... 
Po prostu - jeśli ktoś z was będzie w Beskidzie Sądeckim - odwiedźcie to miejsce, a sami zobaczycie czy mieliśmy rację :)


Małgosiu! Jeszcze raz wielkie dzięki!!!


poniedziałek, 15 października 2012

Weekend z Yogą...

No i stało się... Właśnie zakończyły się warsztaty Yogi, które w moim gospodarstwie odbyły się po raz pierwszy.
Grupa ćwiczyła bardzo intensywnie rano:


I wieczorem:

 
  
Zajęcia prowadziła  Agnieszka Kulig, która miała jeszcze dodatkowe obowiązki:


Wieczorami również był czas na koncerty mis tybetańskich oraz masaże dźwiękowe wykonywane misami.




Po raz kolejny okazało się, że jak ktoś chce to wszystko można. Na niewielkiej w sumie przestrzeni działo się tak wiele i tak wspaniale, że aż serce rosło! Zresztą atmosfera wielkiej rodziny udzieliła się wszystkim. A gospodarz, w w mojej skromnej osobie, dwoił się, troił i stawał "na głowie" by warsztatowicze  byli zadowoleni i porządne nakarmieni :))  


Zresztą na głowie stawali też inni :))



niedziela, 7 października 2012

Wzmocnienie jesienne...

Jesień przyszła jak przyjść musiała... Niektórzy ją lubią bardziej inni mniej. Powoli pojawia się mały katar i przeziębiania. A u mnie w kuchni rozpoczyna się sezon na wzmocnienie organizmu, który jest banalnie prosty, choć wymagający pewnej konsekwencji.
Do rzeczy... O kapuście napisano właściwie wszystko. W internecie znajdziecie na jej temat mnóstwo informacji. Dowiecie się o jej magicznych właściwościach. O jej zbawiennym wpływie na zmęczenie, rożne dolegliwości. O zaletach witaminowych, profilaktycznych itd. Dla mnie jest ona ważnym składnikiem całorocznego menu. Natomiast jesienią  zwiększam jej dawki w formie surowej, a szczególnie w formie soku ze świeżej kapusty. Ale uwaga - raczej nie na czczo - jeśli ktoś nie miał doświadczeń z sokiem z kapusty. I nie polecam również dodawania do soku owoców a szczególnie jabłek. Osobiście staram się nie mieszać w sokach owoców i jabłek. Owoce po prostu robić oddzielnie.

A robota jest banalnie prosta.
Kroimy rano pół średniej główki białej kapusty. Myjemy dwa nieduże buraki i dwie marchewki (po to by ożywić dosyć "miałki" smak soku z kapusty). Wszystko przepuszczamy przez sokowirówkę i możemy się delektować :)) Ja piję tak zrobiony sok w małych ilościach przez cały dzień.


Na zdrowie! Smacznego!

P.S.

Nie wyrzucamy tego co zostało z kapusty po odwirowaniu soku. Ilość błonnika w tej masie jest  wręcz zachwycająca!
Całą masę kapuścianą solimy, ugniatamy i zostawiamy na 2/3 h. Potem dodajemy trochę ugotowanej czerwonej soczewicy, startą marchewkę, bułkę tartą, jajko (dla wegan - wcześniej namoczone płatki owsiane lub wcześniej je dodajemy z solą tak by namokły). Solimy, dodajemy pieprzu. Ja jeszcze jak zawsze dodaję ząbek czosnku. Ale może być bez. Lepimy kotleciki, obtaczamy w bułce tartej i smażymy.

piątek, 5 października 2012

Zasłyszane... Zobaczone... I małe co nieco...

  I znowu "przyszedł" do mnie cytat, który akurat wpasował się w ostatnie rozmowy... Nic dodać, nic ująć...  

„Nie potrafię podać niezawodnego przepisu na sukces, 
ale mogę podać przepis na porażkę: 
staraj się zawsze wszystkich zadowolić.” 
{Herbert Bayard Swope}

"Staraj się zawsze zadowolić wszystkich."No właśnie...
I kiedy brzmiały mi w głowie jeszcze te słowa - to przypomniał mi się wczorajszy obiad i jego jeden ze składników: pory smażone z orzechami włoskimi...  Dlaczego? Nie wiem... Może nie jest to niezawodny przepis na sukces, ale wierzcie mi - to danie jest naprawdę proste i dobre... :)
Wrzuć  na patelnię, na wcześniej rozgrzaną odrobinę oleju, garść orzechów włoskich. Nieco je podpraż. Oddaj cienko pokrojone pory (ze dwie średnie sztuki) i smaż z dodatkiem odrobiny soli około 20/25 minut. Potem zjedz np. ze świeżym pieczywem... :))

Pory jeszcze przed smażeniem:


Pory prawie usmażone:



Smacznego!   

P.S Najlepsze z lampką dobrego białego wina w zacnym towarzystwie... 

środa, 12 września 2012

Weekend z kuchnią wege...

No i za nami następny weekend z kuchnią wege. Nie było nas zbyt dużo - no cóż, czasem zapowiedzi pozostają tylko zapowiedziami... Ale widać tak miało być...
Wykorzystując dość kameralną atmosferę pokusiliśmy się o nieco szaleństwa kuchennego...
A zaczęło się od bakłażana....
"Omdlały Imam" w wersji nieco zmodyfikowanej przeze mnie: bardziej ostrej i wyrazistej! Jestem niepoprawnym zwolennikiem nieco ostrzejszej kuchni :))


4 podłużne, średniej wielkości bakłażany, co najmniej 4 cebule, kilka ząbków czosnku, oliwa, 4-5 pomidorów, 1 łyżeczka cukru, pęczek pietruszki, trochę ostrej świeżej papryki (w oryginale bez), sól, pieprz. W moim przepisie nieco orientalnych przypraw...
Bakłażany obieramy ze skórki.Na patelni rozgrzewamy sporo oliwy i smażymy bakłażany na średnim ogniu tak by były całe złote. cebulę, czosnek, ostrą papryczkę chwilę smażymy i dodajemy obrane ze skórki pomidory. Dolewamy nieco wody (u mnie wywar warzywny) i dusimy wszystko razem ok. 10 minut. Potem odcedzamy wszystko na sicie zachowując płyn. Dodajemy posiekaną natkę pietruszki i doprawiamy do smaku. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni.Bakłażany nacinamy i nadziewamy pomidorami. Przekładamy je do formy, wlewamy płyn, który pozostał po odcedzeniu nadzienia i zapiekamy ok. 30 minut. (Przepis został znaleziony na jednym z blogów wegetariańskich - bodajże Zieleniny - za co serdecznie dziękuję)

Następny dzień był poświęcony buraczkom. Szczerze powiedziawszy przekonałem się do nich całkiem niedawno - a szczególnie do pieczonych. Trzeba je po prostu obrać, wrzucić do naczynia, podlać trochę olejem, posypać tymiankiem i wymieszać wszystko razem. Najlepiej własna ręką... Może być cudzą, ale akurat nie było chętnech :)


Pieczemy je ok godziny. A potem? N cóż...  

Część wrzucamy do wcześniej ugotowanych - marchewki, pietruszki, selera, dwóch ziemniaków. Dodajemy mleczko kokosowe. Wszystko razem miksujemy, doprawiamy solą i pieprzem. Broń Boże dolewać koncentratu buraczanego!!!  A potem możemy zajadać się naprawdę niezwykłą zupą, którą Joasia próbowała jeszcze zanim pojawiła się na stole...


Resztę upieczonych buraków mieszamy z pokrojonymi śliwkami, brzoskwiniami, gruszkami.  Można za-eksperymentować z mango, świeżymi figami... Co komu w duszy gra.

 

Potem dodajemy drobno pokrojoną czerwona cebulę. Prażony słonecznik, trochę orzechów włoskich. Sól pieprz i gotowe. W tej wersji jest bez majonezu. Jeśli zdecyduje się ktoś na majonez - to radzę spróbować bez orzechów. Ale za to dać wtedy całą natkę pietruszki. Do wersji bez majonezu nie trzeba tak dużo...
Taka sałatka podana z "kawiorem" z bakłażana na krakersach, z bułeczkami francuskimi z nadzieniem "samosowym", wierzcie mi, może byc gwiazdą wieczoru!!!


A w niedzielę było coś naprawdę interesującego. Jako, że pogoda dopisała zmieniliśmy nieco zaplanowane na ten dzień menu. A właściwie pozwoliliśmy sobie na nieco ekstrawagancji i małego szaleństwa... Po pierwsze: zwykła zupa krem z brokułów ugotowana wedle najprostszego przepisu ale z dodatkiem trawy cytrynowej, świeżego wiejskiego mleka - z lekką śmietanową barwą, z dodatkiem słusznej porcji kuminu i byrani, w tej postaci narobiła niezłego zamieszania. Z niedowierzaniem próbowano łyżkę po łyżce... Swojska polska nuta pomieszana z tajskim i indyjskim oddechem :))
 
 

A potem już tylko dopełnienie małego eksperymentu czyli wariacje na temat makaronu ryżowego pod postacią - Pad thai - czyli: 1 jajko, 4 łyżeczki sosu sojowego, 3 ząbki czosnku, 1/2 łyżeczki ostrej papryki, 1/2 łyżeczki pieprzu, 1 cebula, 2 łyżki cukru, ok 1/2 paczki makaronu ryżowego, 1 mały serek tofu, 2 łyżki orzeszków ziemnych, posiekanych,  25 dag kiełków z fasoli, pęczek szczypiorku. I wersji oryginalnej krewetki - zastąpione przeze mnie dwiema paprykami.

Namocz makaron ryżowy w letniej wodzie na 10 minut. Tofu pokrój w słupki. Posiekaj szczypiorek, zostawiając kilka całych łodyg do ozdobienia dania na końcu. Wypłucz i osącz kiełki. Rozgrzej w woku lub na dużej patelni kilka łyżek oleju, na gorący olej wrzuć orzeszki, usmaż je na złoto, wyjmij z garnka. Na olej wrzuć wcześnie pokrojone: cebulę, czosnek i tofu, smaż mieszając aż zaczną ciemnieć. Dodaj odsączony makaron. Przez cały czas mieszaj, żeby składniki nie zlepiły się ze sobą. Dodaj cukier, sos sojowy i ostrą paprykę, ew. chili. . Mieszaj i smaż. Odsuń makaron na bok garnka, a na olej wbij jajko. Smaż go jak jajecznicę aż będzie prawie gotowe, wtedy wymieszaj z pozostałymi składnikami. Mieszaj i smaż. Dodaj kiełki I szczypiorek. Mieszaj i smaż jeszcze przez chwilę. Podaję przepis z jajkiem, ale sam nie dodaję - dla mnie starcza smakowo aż nadto.
Podawaj posypane orzeszkami I przystrojone szczypiorkiem. 


Dodatkiem była cienko pokrojona cukinia duszona z orzechami. Dwa pierwsze kęsy i jaka reakcja? Łałłłł....


Ale, i niekiedy forma smakowania w trakcie gotowania, szczególnie po "kilki łyżkach", wychodziła poza ogólnie przyjęte normy... :))) 


Kiedy następny weekend z kuchnia wege?
Już niebawem...

Niebo... Światło...

Czasem prześwitujące słońce zza chmur rozświetla to, co znam od lat w taki sposób, że od nowa się zachwycam...


A po drugiej stronie domu jakaś tajemnica przed burzą....


I jak tu nie lubić mojej wiochy? :))

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Plener Vedic Art...

No i już po następnych warsztatach... Było duuuuuuuużo farby, płócien, pędzli i zapału do pracy.... Pogoda nie sprzyjała na początku więc, chcąc nie chcąc, artystki zaanektowały moje poddasze na swoje potrzeby... Wcześniej szczelnie wyłożywszy wszystko co się dało folią, której było sporo, za co jestem im wdzięczny... :)


Pogoda się poprawiała z dnia na dzień i artystki coraz więcej czasu spędzały na dworze...


A skutkowało to możliwością aranżacji mini wystawy każdego dnia  świetnie  komponującej się z rosnącą kukurydzą za płotem... Dodam jeszcze, że miejscowa publiczność również była ukontentowana mogąc podziwiać niecodzienne widoki w trakcie weekendowych spacerów... :))


Artystki bardzo wnikliwie obserwowały efekty postępujących prac...


I szczerze mówiąc nikt nie zawracał sobie głowy panującym artystycznym "bałaganem" :))


Wszystko jednak zaowocowało niesamowitym klimatem i fantastyczna energią, która udzieliła się wszystkim bez wyjątku...

poniedziałek, 30 lipca 2012

Niezwykły gość... Vera Nilsen...

No proszę! Zawitała w moje gościnne progi Vera Nilsen, artystka z Danii, która właśnie przygotowuje swoją wystawę w  Centralnym Muzeum Włókiennictwa. A dokładnie w Domu Papiernika należącym do Skansenu Łódzkiej Architektury Drewnianej. 




2 sierpnia 2012 r. godzina 18.00 odbędzie się wernisaż wystawy akwareli Very Nielsen "Maski". Wystawa będzie czynna do 30 sierpnia 2012.




sobota, 21 lipca 2012

Zasłyszane, zobaczone... Domowe zasady...

Na ścianie jednego z mieszkań uwidocznionych gdzieś na zdjęciach znaleziono taki oto napis:

W TYM DOMU
MÓWIMY PRAWDĘ
POPEŁNIAMY BŁĘDY
MÓWIMY PRZEPRASZAM
DAJEMY DRUGĄ SZANSĘ
LUBIMY SIĘ BAWIĆ
WYBACZAMY
JESTEŚMY CIERPLIWI
KOCHAMY


Czy jest możliwe by świat stał się jednym wielkim domem?
Oczywiście...
Zamień pierwszą frazę:
W TYM DOMU
na:
W MOIM ŚWIECIE



Tęcza... I cuda...

Niedzielny poranek... 
Chwila deszczu... 
A potem tęcza... 
A zaraz potem druga obok... 
Ale najpiękniejsze było to, że pierwsza z nich zaczynała się, lub kończyła - jak kto woli, tuż przed moim lasem na moim polu!!! Co nawet widać poniżej na zdjęciu wykonanym zwykłym aparatem... 


PS

"Niektórzy ludzie bardzo skrupulatnie obmyślają swe wakacje, planują je miesiącami, a gdy już dotrą na miejsce, zadręczają się problemem rezerwacji biletu powrotnego. Robią przy tym mnóstwo zdjęć i później pokażą ci je w albumie. Są to zdjęcia miejsc, których nigdy nie widzieli, albowiem tylko je fotografowali. (...) Zwolnij tempo i smakuj, wąchaj, słuchaj, pozwól swym zmysłom powrócić do życia. (...) usiądź spokojnie i wsłuchaj się we wszystkie dźwięki wokół ciebie. Nie zatrzymuj się na żadnym z nich; staraj się usłyszeć je wszystkie. Och, kiedy twe zmysły zostaną odblokowane, ujrzysz cuda".




[Anthony de Mello ]

piątek, 20 lipca 2012

I po warsztatach...

W poprzedni weekend odbyły się, po raz pierwszy u mnie, warsztaty: "Letnie Spotkania z Twoją Kobiecością". "Warsztatowiczki" stawiły się dość licznie - jak na moje skromne progi. Atmosfera rozwijała się wspaniałe z dnia na dzień. Wiele czynników się do tego przyczyniało.

Intensywność zajęć i ćwiczeń, z których część odbywała się na dworze:


Pogoda pozwoliła prowadzić wykłady na wolnym powietrzu:


Atmosferę kształtowały również wspólne posiłki, szczególnie, że czasem panie ubierały się do obiadu tak, że ho, ho, ho....

  

niedziela, 1 lipca 2012

Obraz...

Magda przyjechała z myślą, by dokończyć rozpoczęty obraz. Mimo upału i hasającego w koło Miśka dzielnie zmierzyła się ze swoim przeznaczeniem.

 
Nie znam się na malarstwie, ale podziwiam ludzi mających pasję przelewania kolorów na płótno; szukających natchnienia, formy wyrazu, perspektywy czy to z bliska czy to z daleka...


Ale i tak najważniejszy jest efekt... Jak niedokończone, kłębiące się myśli...


piątek, 29 czerwca 2012

Zasłyszane, zobaczone... Człowiek...

Dalajlama zapytany o to, co go najbardziej zadziwia w ludzkości odparł:

"Człowiek. Poświęca swoje zdrowie by zarabiać pieniądze. Potem poświecą pieniądze, by odzyskać zdrowie.Oprócz tego jest tak zaniepokojony swoja przyszłością, że nie cieszy się teraźniejszością; w rezultacie nie żyje ani w teraźniejszości ani w przyszłości; żyje tak jakby nigdy nie maił umrzeć , po czym umiera tak naprawdę nie żyjąc"

Być może dlatego "łażę" do Piątki tyle razy, ile się da w ciągu roku. Nawet dla kilku chwil... 



poniedziałek, 4 czerwca 2012

Radość z gotowania


Zawitały w moje progi Marta i Aneta, które chciały spróbować swoich sił w dziedzinie im prawie nieznanej - czyli w rozległej tematyce kuchni wegetariańskiej... Po "teoretycznym" wprowadzeniu rozpoczęliśmy część praktyczną... I jakoś tak się składa, że w trakcie próbowania pojawia się pierwszy uśmiech zadowolenia z własnej produkcji...


Pierwsze większe zainteresowanie tym co ja tam pichcę...


A potem pozostaje już tylko zacząć kroić, podawać na stół...


No i chwalić się pierwszymi w życiu zrobionymi kotlecikami wege...


Była to również świetna okazja do wypróbowania przepisu dopiero co poznanego. Podaję poniżej za blogiem Zieleniny:

Krem z kalarepy, ziemniaków z mlekiem kokosowym. 
Na 4-6 porcji:
Ok. 450 g kalarepy, 250 g ziemniaków, 2 cebule, 1 puszka mleka kokosowego, 600 ml bulionu jarzynowego, 4 łyżki oleju, 2-3 łyżeczki curry w proszku, 1 ząbek czosnku, pęczek koperku.

Cebulę i czosnek drobno siekamy. Kalarepę i ziemniaki dokładnie obieramy i kroimy w kostkę.
Olej rozgrzewamy w sporym garnku, wrzucamy cebulę i czosnek przesmażamy z dodatkiem curry. Dodajemy ziemniaki i kalarepę, smażymy kilka minut. Wlewamy mleko kokosowe i bulionu, zagotowujemy. Gotujemy pod przykryciem aż składniki zmiękną, około 30 minut. Miksujemy na gładki krem, podajemy z koperkiem.W naszym wypadku daliśmy więcej czosnku i nieco cukru (można dać miód). Następnym razem damy też mniej ziemniaków, by jednak bardziej dominująca była kalarepka. 
Ale i tak zupa jest tak dobra, że starczyło na trzy osoby - oczywiście z dokładkami :)