środa, 15 maja 2013

Zasłyszane... Zobaczone....

Rzadko już czytuję wszelkie "przypowieści" i "bajki" pojawiające się tu i ówdzie w ilościach wręcz nieprawdopodobnych... Zdarza się jednak, że czasem któraś znienacka przykuje moją uwagę sprowadzając mnie na ziemię i przypominając o rzeczach najprostszych.



Uczeń poprosił mistrza:
- Jesteś taki mądry. Zawsze masz dobre samopoczucie, nigdy się nie złościsz. Pomóż mi, abym i ja stał się taki jak ty.
Mistrz zgodził się i poprosił ucznia, by ten przyniósł kartofla i plecak.
- Gdy się na kogoś obrazisz lub rozzłościsz i zachowasz urazę, - powiedział mistrz, - weź jednego kartofla, napisz na nim imię człowieka, z którym miałeś konflikt i włóż kartofla do plecaka.
- To wszystko? – zapytał zdumiony uczeń.
- Nie - odparł mistrz. – Musisz zawsze nosić ten plecak przy sobie. Za każdym razem, gdy się na kogoś pogniewasz – dorzucaj kolejnego kartofla.
Uczeń pilnie wykonywał polecenia mistrza. Mijał czas, plecak wypełnił się kartoflami i stał się ciężki. Noszenie go wszędzie ze sobą było sporą niewygodą. W dodatku, kartofel, który trafił do plecaka jako pierwszy, zaczął gnić, pokrył się lepkim śmierdzącym szlamem. Inne kartofle puszczały pędy, psuły się, wydzielały ostry, nieprzyjemny zapach.
Uczeń przyszedł do mistrza i zaczął się skarżyć:
- Nie mogę tego świństwa wszędzie ze sobą nosić. Po pierwsze, plecak jest za ciężki, a po drugie – kartofle się psują. Zaproponuj inne rozwiązanie.
Mistrz odpowiedział:
- To samo dzieje się w twojej duszy. Po prostu nie zauważasz tego od razu. Działania zmieniają się w nawyki. Nawyki stają się charakterem, który produkuje złowonne cechy. Dałem ci możliwość obserwacji tego procesu. Za każdym razem, gdy postanowisz się obrazić lub odwrotnie – obrazić kogoś – zastanów się, czy jest ci potrzebny dodatkowy kartofel.

sobota, 4 maja 2013

Majówka, ech, majówka... :)

Majówka już za nami. Nie będziemy narzekać na pogodę, bo mimo wszystko nie padał śnieg, ale deszczowa aura sprzyjała raczej domowym zajęciom. Przede wszystkim życie toczyło się w kuchni. A jak kuchnia to i oczywiście jedzonko.... I było jakoś tak domowo, że aż nawet pierogi same się lepiły:


Potem to już było wspólne konsumowanie:


Jak wspomniałem wcześniej - pogoda nie rozpieszczała nas, oj nie rozpieszczała... Nawet najmniejszy spacer nie mógł się odbyć inaczej jak w, dośc hermetycznym odzieniu... O czym najdobitniej świadczy "kosmiczne" odzienie Zu...


Jednak we wnętrzu domu działo się, działo... Na jakiś czas wszyscy zamienili się w miłośników Decoupag'u i zaczęli malować oraz ozdabiać na potęgę różne przedmioty:


A, że niektóre miały charakterystyczny i dość znajomy kształt - to był czysty przypadek :)


No, ale efekt był zaiste wspaniały:



Zaś wieczorem to się trochę zadziało. Wystarczyło trochę rytmów brazylijskiej samby i płeć piękna ruszyła w tany:


Nauczycielka też się znalazła (zresztą w osobie mojej latorośli - Zu), która wcześniej praktykowała tę niełatwą sztukę stawiania kroków i wyginania własnego ciała, toteż nastrój się udzielił wszystkim bez wyjątku:




Po takich "ekscesach" części weekendu nasz kochany Lucki (Uszaty) położył się na kanapie i wyglądał tak jakby mówił: Nie ma mnie dla  nikogo! Odpoczywam! Nie przeszkadzać! I już :))


Ale to jeszcze nie był koniec atrakcji. Nasi spóźnieni goście uraczyli nas herbatą. Ale za to jak podaną!!! Sam rytuał był już formą medytacji...


Niespodziankom nie było końca... Takiego grania jeszcze u nas nie było... Instrument o nazwie Didgeridoo, naprawdę zrobił furorę wśród nas. A dźwięki wydobywane sprawiały, że cały świat wokół wibrował...



Dlatego w klimacie wschodniego rytuału zapraszamy już na następny długi weekendu, który już niebawem!