niedziela, 31 sierpnia 2014

Nazywają mnie Keczup... Keczup domowy! Łagodny :))

Dziś o, trochę zapomnianym, keczupie. Kojarzony przez lata z potrawami mięsnymi, jakoś tak naturalnie wylądował na obrzeżach moich kuchennych zainteresowań... I tak było do dziś! Lato tego roku obrodziło w pomidorki. I to jeszcze w przestępnej cenie.
No i mamy trochę własnych. :))
Są więc pomidorki suszone, przecierane,  w ajwarze, z papryczką i bez...
Aż tu nagle, gdzieś na zaprzyjaźnionej stronie, o podobnych inklinacjach kulinarnych, pojawia się przepis na domowy keczup, który poniżej podaję dalej w świat - bo warto!

Keczup łagodny

(na około 4/6 słoiczków) :
3 kg dojrzałych pomidorów
ok 200 g kwaśnych jabłek
ok 300 g śliwek
3/4 duże cebule
trochę anyżu, kilka goździków, kilka ziaren ziela angielskiego, 2 liście laurowe, po pół łyżeczki cynamonu imbiru, cukier, ocet jabłkowy, sól i świeżo mielony czarny pieprz,olej roślinny


Przygotowanie:
Na dnie dużego garnka rozgrzać kilka łyżek oleju. Dodać cebulę oraz anyż, goździki, liść laurowy ziele angielskie, cynamon i imbir. Dokładnie zamieszać a następnie dodać jabłka i śliwki (obrane, wypestkowane, bez gniazd nasiennych), dusić na małym ogniu przez 5 minut.
Dodać pomidory sól. Dusić, mieszając ok 2/3 h. Po tym gęstą masę przecedzić przez sito a potem zblendować (choć ja wyciągnąłem tylko liście laurowe i zblendowałem wszystko na gładką masę a potem dopiero przetarłem przez sitko)
Przetarty keczup porządnie zblendować i przelać z powrotem do garnka, w którym się gotował. 


Dodać ocet, cukier oraz sól do smaku, dokładnie wymieszać i jeśli czegoś mu brakuje dodać więcej cukru, szczyptę cynamonu, imbiru lub pieprzu itd. Keczup gotować na małym ogniu do czasu, aż będzie gęsty. Następnie gorący keczup przelać do słoików. Słoiki obracać do góry dnem i odstawiać na blat. Można też słoiki ułożyć  na blasze do pieczenia, wsunąć do zimnego piekarnika i rozgrzać piekarnik do 110 - 120 stopni stopni na 20/25 minut. Wyłączyć piekarnik i zostawić słoiki do ostygnięcia w piekarniku.


Trochę keczupu zostawić do natychmiastowego zjedzenia! Z czym?

Z czymkolwiek :))






poniedziałek, 25 sierpnia 2014

"Magiczny Weekend"

Magia...
Słowo odmieniana na wiele sposobów...
Całymi latami...
Przez wielu...
Przez jednostki...
Sami chcielibyśmy odnaleźć jej cząstkę w sobie...
Cokolwiek by nie znaczyła...
A jeśli nie w sobie to choćby w zasięgu wyciągniętej ręki...
Choćby na sekundę...
Na dwie...
Na godzinę...
Na dzień...
Na weekend...

Tym razem zawitała do nas Agnieszka Wilińska...


Agnieszka zaprosiła grupę chętnych (Anię, drugą Anię, Michała, Tadeusza) na Weekend za Miastem.. 
Jak to sama określiła na: 
"Spotkania Siebie oraz Drugiego Człowieka w Otwartości Serca i Beztroskim Kontakcie z Naturą" oraz 
" Jakości w Bliskości z Drugim Człowiekiem... W Akceptacji, Autentyczności, Czułości i Zaufaniu"


Były poranne tańce i rozgrzewka ciała na trawie (w naszej winnicy) i to jeszcze przed śniadaniem:))



Było coś, by zaspokoić zmysł smaku:


 Był czas Bycia i Doświadczania:




Był czas na pyszne Witariańskie Smakołyki - Trufle, które Michał z Agnieszką robią własnoręcznie - jak to sami ujmują - "... Przy pomocy i z dodatkiem miłości..."


 Był pokaz i nauka japońskiego, relaksującego masażu Shiatsu:



Było wiele różności innych: koncert mis, masaż intuicyjny, rytuały dla ciała oraz duszy...

Weekend minął... 
Trzeba było się pożegnać.


Wszyscy zainteresowani warsztatami Agnieszki - entuzjastki pracy z ciałem i duszą człowieka, która:
- wykonuje Polinezyjski Masaż Oranui
- prowadzi Magiczne Wieczory z Dotykiem
- maluje Anioły i energetyczne obrazy zgodnie z zasadami Vedic Art i Intencją, która wspiera marzenia lub pomaga w uzdrowieniu określonego tematu. 
mogą się z nią skontaktować : Agnieszka Wilińska 501-163-847, fiolkowakraina@wp.pl

P.S.

Goście wyjechali...
Późnym popołudniem spadł deszcz...
I zaraz potem wyszło słońce...
Po chwili staliśmy z Renią urzeczeni przy oknie podziwiając powstały tuż przed nami widok:


Na granicy naszego lasu miała początek (lub koniec, jak kto woli) tęcza...
Tuż obok niej, ledwie widoczna, pojawiła się druga...
Po prostu: Magia...

Staliśmy tak razem, moja ukochana i ja, wpatrzeni w ten cud natury...

I chyba poczuliśmy to "coś" razem, w tym samym momencie -
MAGIA JEST W NAS...

środa, 20 sierpnia 2014

Ciasto z kaszy jaglanej.

Wyczuwalna zmiana pogody, która zwiastuje nadchodzący początek końca lata, natchnęła nas do wypróbowania czegoś na słodko ale zgodnie z ostatnią modą na posiłki bezglutenowe. Akurat  natknąłem się w internecie na wręcz banalnie prosty przepis, więc postanowiliśmy go wypróbować w wersji podstawowej.

A zatem potrzebujemy:
200 gram kaszy jaglanej, ok 1,2 kg jabłek, trochę rodzynek, cynamon, kardamon, cukier ew inny słodzik.

Jabłka obieramy i trzemy na tarce. Dosypujemy do tego kaszę (nieugotowaną), rodzynki. Dosmaczamy cukrem lub słodzikiem, cynamonem, kardamonem ... I już!
Wykładamy formę papierem do pieczenia, wlewamy "ciasto" i wstawiamy do piekarnika na 90 min - 180 stopni.
Po tym czasie wyjmujemy i zostawiamy do ostygnięcia w formie. Po ostygnięciu robimy pierwsze zdjęcie:

Potem możemy wyjąć z formy i kroimy:

A nawet próbujemy:



No cóż. To jest wersja podstawowa. Dla mnie trochę przypomina za bardzo ryż z jabłkami ale...
Bez mąki.
Bez jajek.
Szybko.
Prosto.

Kasza na wierzchu spiekła się na złocisty kolor i jest chrupiąca. Reszta też niczego sobie. Następnym razem trochę już po-improwizuję no i zastosuję jak najsłodsze jabłka., by wypróbować możliwość ograniczenia cukru do minimum.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Długi sierpniowy weekend z Jogą... :)

Tym razem w nasze skromne progi, w trakcie długiego sierpniowego weekendu, z Warszawy dotarła do nas kolejna grupa Jogi prowadzona przez Beatę Kaźmierczak. 


Lato tego roku jest  wspaniałe. Pogoda zatem sprzyjała ćwiczeniom na zewnątrz. I takowe się odbywały dość intensywnie.


W różnych formach.


Konfiguracje wypoczynkowe też były :)) Na huśtawce.


Na hamaku.


Ale w gruncie rzeczy ćwiczeń było sporo i to bardzo intensywnych.


 Zresztą pokazywania, instruowania nigdy za wiele.


Przydawały się różne przedmioty do ćwiczeń, np krzesła.


Zresztą sam nie wiedziałem, że można je wykorzystać w tak fantastyczny sposób. Zarówno tak:

Jak i tak:

Zresztą po niektórych ćwiczeniach:




Należał się najzwyczajniejszy relaks. Przy pomocy tychże krzeseł :))



Na koniec pobyty cała fantastyczna grupa: Beatka, Ania i Arek, Ida i Monika zaskoczyła nas cudownymi podziękowaniami, wręcz "anielskimi". Nie ukrywamy, że byliśmy bardzo zaskoczeni i wzruszeni.


Taki oto aniołek trafił pod naszą strzechę.


Dziękujemy wam za wspaniałego anioła! I zapraszamy ponownie!


Większość zdjęć została zrobiona i udostępnione przez Arka. Aniołka natomiast uchwyciła w obiektywie Ania :))

Natomiast wszystkich zainteresowanych współpracą - 

Beata Kaźmierczak  zaprasza w Warszawie do Joga Studio - Saska Kępa.
Również można bezpośrednio dzwonić do Beaty pod numer: 661 434 702

piątek, 15 sierpnia 2014

Ajwar... Mniam... :)

Od wczoraj na naszym stole króluje AJWAR!
Trochę lektury internetowej, trochę własnych przemyśleń, trochę lekkich modyfikacji (przede wszystkim z dodawaniem octu i czosnku), trochę gotowania...

I wyszła cudowna pasta do wszystkiego - absolutnie do wszystkiego!
A nawet sama tak ze słoika jest wspaniała!

Ale najpierw: pieczemy paprykę - funkcja grill ok 30 min

Obieramy ze skórki.
Pieczemy razem przekrojony bakłażan, cebulę, i jedną ostrą papryczkę. 180 C ok 30/40 min


Wydłubujemy miąższ bakłażana i dodajemy z cebulą i papryczką do obranych papryk.


W między czasie dodajemy pomidory. Można obrać ze skórki ale wrzucam je na chwilę do garnka bez wody. Trochę odparowuję gotując je ok 15/20 min. Potem "blenduję" ze skórką na gładką masę i dodaję do papryczek.

Wszystko razem, raczej mieszam blenderem na wolnych obrotach. Ajwar musi być trochę grudkowaty. Potem doprawiamy. I tu zaczynają się schody. Bo co komu w duszy gra. U nas poszło:
dużo czosnku (pół główki)
octu z jabłek za to mniej, tylko dla smaku
łyżka octu balsamicznego
pół szklanki oleju, (może być rzepakowy, u nas był ryżowy)
sól, pieprz,
ja odrobinę dodatkowo dosmaczałem sypką papryką słodką i ostrą

Masę nakładamy do słoików i wykorzystujemy jeszcze gorący piekarnik po upieczeniu bakłażana. Zostawiamy w nim słoiki do wystygnięcia.


Wczoraj, jak przyjechali goście (następna grupa Jogi w składzie: Beatka, Ania i Arek, Ida i Monika),  "ajwarek" w trakcie kolacji był jedną z większych atrakcji :))
Już wiemy, że trzeba będzie jeszcze dorobić na zimę. 
Smacznego :))

niedziela, 10 sierpnia 2014

MARENIA... Wino z naszej winnicy...

Wino... Temat rzeka...
Kiedy pierwszy raz pomyślałem sobie, że gdzieś tam pod Łodzią można by hodować "parę" krzewów winorośli, i jeszcze na dodatek tego, robić z owoców winorośli wino, i jeszcze na dodatek tego, całkiem niezłe wino - ot, choćby coś na kształt takiego porządnego "table wine" - to sam czasem pukałem się w głowę! Jak to, ja mam robić kiedyś wino?  

A jednak... Metoda prób i błędów zastąpiła znane podręczniki o hodowli winorośli. Jedne szczepy się przyjmowały, inne nie. Selekcja zresztą trwa nadal. Ciągle się uczę, uczę i jeszcze raz uczę...
Swoje pierwsze zrobione wino tak naprawdę wylałem. Było okropne.
Teraz powoli próbuję, zmieniam, zaczynam stosować własne metody i sposoby...
I jednej rzeczy nigdy za wiele - cierpliwości!
Wino i cierpliwość idą ze sobą w parze...

Zaczynałem od różnych win... Dzika róża. Cydr. Ryżowe. Nawet z kiwi i daktyli.


Bywało rożnie. Ale zebrane doświadczenia pozwoliły na wyklarowanie pewnego stylu, który mam zamiar rozwijać w następnych latach przy następnych swoich winach. W każdym razie, moim skromnym zdaniem, udało mi się zrobić po raz pierwszy całkiem niezłe wino.


Jeszcze jest ono winem domowym. Zrobione jest z mieszanki winogron. I nieco szpaltowane (z dodatkiem odrobiny cukru - byłoby po prostu za słabe i mogłoby się zepsuć) W efekcie powstało wino nieco przypominające wina z cukrem resztkowym, choć na swój sposób różni się znacznie od nich...
Ale naszym zdaniem i pierwszych próbujących - jest całkiem udane :)

Jest winem czerwonym. Ważne jest to, że jest rocznikowo winem dwuletnim. 2012. Sprawdza się nasze przeczucie, że warto czekać. Oj, warto :))



Jednym będzie smakować innym nie... Ale mnie cieszy sam fakt możliwości bycia przy całym procesie powstawania wina.
Od posadzenia sadzonek winorośli.
Ich pielęgnacji.
Przycinki.
Zbioru.
Całego procesu robienia wina.
Wreszcie butelkowania.


Raczej nie zanosi się na to, żeby nasze uprawy dostarczały nam jakiś wielkich ilości wina. Raczej będziemy się bawić tym wszystkim. Bo frajda jest ogromna :))
Rok 2012 nie był zbyt obfity w winorośle.
Sporo kwiatostanu wymarzło w czasie przymrozków majowych.
Ale to, co zostało - moim zdaniem jest naprawdę niezłe!


P.S.
Pod koniec 2014 roku pojawiło się drugie wino... A właściwie "wodnik" robiony na wytłoczynach winogron (pomysł zaczerpnięty z książek Romana Myśliwca) 
Lekkie Verseau, półsłodkie idealne do deserów. Cieszy się dość dużą popularnością zwłaszcza wśród pań.