czwartek, 5 lutego 2015

Krótka historia wyrzuconego psa...

Jestem pies. 
Najzwyklejszy na świecie pies. 
Nie jestem stary. 
Nie jestem też szczeniakiem. 
Mam gdzieś ok roku. 
Nawet nie wiem jak mam na imię.
I jestem smutny. 
Bardzo smutny. 


Jestem zadbany. 
Prawie w ogóle nie szczekam. Może za dużo piszczę?
Jeszcze kilka dni temu spałem sobie spokojnie na swoim posłaniu. I nie wiem, co się stało. Mój poprzedni pan zabrał mnie na przejażdżkę samochodem. Cieszyłem się, że hej! Co prawda nie mam ogonka, ale potrafię okazywać radość, naprawdę!   
Jechaliśmy tak sobie spokojnie po okolicy. Było naprawdę fajnie. Ale w Szadku, na rynku,  nagle pan otworzył drzwi, wypchnął mnie z jadącego samochodu i pojechał dalej. Biegłem za nim co sił, ale był szybszy. Odjechał... Chciałem biec dalej. I dalej. Jednak trochę się pogubiłem. Nie znam tych terenów.
Trzy dni spałem na przystanku autobusowym. Było zimno, bo do tej pory spałem w domku, na swoim legowisku. Jacyś dobrzy ludzi przynosili mi jedzenie. A ja podbiegałem do każdego samochodu bo myślałem, że to mój pan wrócił po mnie...
Niestety... Pan nie przyjechał. Za to trzeciego dnia przyjechali jacyś państwo. Jakiś inny pan wziął mnie na ręce i zabrali mnie swoim samochodem do siebie. Cały się trzęsłem przez wieczór i noc, bo nie wiedziałem, co ze mną zrobią. Poza tym bałem się tych dwóch psów, które ci państwo juz mają - Miśka i Luck'iego. Jak one szczerzyły zęby... I nie dziwę się, to ich dom. A tu taka przybłęda... 
Trochę od nich dostałem "wciry"... Siedziałem więc sobie cicho w kąciku i jakoś tak przeżyliśmy tę noc.. Dziś jest już o wiele lepiej. Nawet byłem u weterynarza, który powiedział, że jestem zdrowym i pięknym psem. Choć dalej nie pamiętam, jak mam na imię... Pewnie się przyzwyczaję do jakiegoś nowego... Podsłuchałem też jak ci państwo rozmawiali o mnie. Czy szukać dla mnie domu, czy nie. Trochę tu jednak ciasno. Trzy psy, dwa koty, jacyś goście... No, nie wiem...    
Wiem też, że już szukają domu dla innego psa. Ale tamten na razie ma gdzie mieszkać. Może to nie idealne miejsce, ale zawsze to coś. A ja? Nawet nie wiem gdzie jestem. Ci państwo co mnie zabrali z przystanku są bardzo mili, ale ja ciągle wpatruję się w okno z nadzieją, że mój pan, albo pani przyjdą po mnie. Uściskają mnie. Powiedzą, że  im przykro, że bardzo mnie kochają i uwielbiają chodzić ze mną na spacery. Że lubią się ze mną bawić, że jestem słodki, że... 

 CHCE MI SIĘ PŁAKAĆ...   

Ludzie przecież są tacy mądrzy, tacy piękni, tacy duzi... A ja jestem tylko psem. I nic nie rozumiem.  Bo co psy mogą rozumieć? Nawet chyba już nie pamiętam jak spadałem na ziemię. Nie pamiętam trzasku zamykanych drzwi samochodu i pisku opon oddalającego się samochodu... Jestem tylko małym, głupiutkim psem, który nic nie rozumie... Ale jeszcze długo nie pozbędę się smutku, który zagościł w moich oczach... 
Co będzie ze mną? 
Nie wiem. 
Zobaczymy...  
Na razie czekam na nowy dom...

P.S. 
Piątek 06.02.2015
No, no... Dzisiaj byliśmy wszyscy razem na spacerze. Nowy pan, nowa pani, Misiek, ja i Lucky... Trochę było zamieszania, ale było fajnie! Ganialiśmy się wszyscy w trójkę, podgryzaliśmy się po nogach (trzeba ustalić hierarchię w stadzie, nie?), obsikiwaliśmy po kolei wszystkie krzaki i drzewa. Ganialiśmy jak wariaci! Pani z panem cały czas rozmawiali jak mogą dać mi na imię... Bo mam ok roku i jakoś muszę się nazywać (właściwe nie wiem dlaczego, ale - niech tam będzie).
Pani naglę krzyknęła na Miśka, który złapał mnie za prawą tylną łapę: Misiek!!! 
Potem się zamyśliła i jeszcze raz powiedziała: Misiek...
I jeszcze raz: Misiu...
A po chwili dodała: A może Jogi?
Jestem co prawda psem i imię jakiegoś tam misia ze starych kreskówek średni mi leży, ale... Pani się nie odmawia. Szczególnie, że zaczęła się śmiać i mówić coś jakiś ćwiczeniach i wygibasach. Coś też mówiła, że gdybym był suczką to by dopiero było fajnie z imieniem! 
Wiecie, co? Ja i suczka? Ja i suczka?
Helo! Jestem pies! Samiec!
Nijak nie mogłem zrozumieć, o co chodzi? No to wołają teraz na mnie cały czas, pan z panią: Jogi! Jogi!
Za chwilę zaczną dodawać: Jogi do nogi!  
No dobra - niech się cieszą! 
I chciej tu psie zrozumieć ludzi! 
No, nie da się! 

To do następnego wpisu. Pies... O pardon! Yogi! 
Cały czas czekam na nowy dom...

P.S. II
Poniedziałek 09.02.2015 

Dziś postanowiłem sprawdzić czy przypadkiem mogę wejść tam gdzie nie powinienem wchodzić i czy mogą popatrzyć trochę na to dziwne białe stworzenie, które spokojnie może spać razem z nowym panem... Zdaję się, że wszystko było ok... Uff... To dobrze... Jeszcze trochę i się jakoś odnajdę :) 
Dalej czekam na nowy dom... Jakoś nie widać chętnych...

P.S. III  
29.03.2015

Po wielu dniach udało nam się wreszcie znaleźć dom dla Yogiego, co w okolicach wsi nie jest takie proste.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz