poniedziałek, 16 lutego 2015

Refleksja po warsztatach kuchni wege...

I już kolejny raz, w naszym Gospodarstwie, gościliśmy osoby, które chciały się zapoznać z tajnikami kuchni wegetariańskiej. Tym razem stanęliśmy przed nie lada wyzwaniem! 
Przyjechały do nas Ela, Iza, Halina, Ela i Ewa, które mają bogate doświadczenie kuchni mięsnej, a chciały dowiedzieć się czegoś więcej na temat kuchni "bezmięsnej", którą można zaserwować przyzwyczajonym do dotychczasowej kuchni rodzinom.  

Po kilku zamienionych zdaniach wiedzieliśmy, że nie możemy za bardzo się chwalić różnym naszymi "wynalazkami" a powinniśmy się skupić na solidnej kuchni, osadzonej nieco w tradycji lecz wzbogaconej o nasze doświadczenia.
















































































































































Od razu skorzystaliśmy z naszego pieca kaflowego by upiec trzy kilo buraków jako bazy do kilku dań (sałatki, zupy, przekąski) i podpłomyki, które zawsze wywołują nostalgiczny uśmiech 
za dzieciństwem, 
za tym co było, 
za wakacjami spędzanymi na wsi,
za babcią, która je piekła,
za wspomnieniem jej pieca z fajerkami,
za ciepłem, które od niego biło,
za minionym czasem,
za przeszłością...   



































































































































































































Ten zapach roznoszący się po całym domy nie ma sobie równych. 
W takim momencie można już tylko przejść do gotowania. Ale jak tu zaskoczyć, zaintrygować kogoś , kto na gotowaniu zjadł przysłowiowe "zęby"? Jak z potrawy, którą wydaje się znam na pamięć zrobić coś nowego? Coś czym można zaskoczyć, a zarazem udowodnić, że bez mięsa jednak można... I, że na dodatek jest to smaczne... I, że (ten argument mnie zawsze rozbraja) można się tym najeść!  


Zauważyłem, że pokazywanie, tłumaczenie, możliwość dotknięcia i spróbowania na każdym etapie przygotowywanych dań powoli przełamuje stereotypy i niezdrowe przyzwyczajenia. Powoli może rodzić się myśl, że jak się gotowało dla całej rodziny mięso przez całe lata (poza tradycyjnymi plackami ziemniaczanymi, ruskimi pierogami itd) to może: Raz czy dwa spróbuję czegoś zupełnie innego?
I ten wyraz twarzy, kiedy podejmuję się taką decyzję po spróbowaniu pierwszego kęsa!
Po prostu nie do opisania...
Aż się chce żyć! 
Bo to, co robisz nabiera gdzieś tam, trochę większego sensu...

No to pokazujesz , jak można szybko zrobić kotlety wegetariańskie praktycznie ze wszystkiego.
Tłumaczysz i pokazujesz jak sprawić by ich zapach i smak przybierał różne niespotykane nuty. 
Pokazujesz, że niekoniecznie kotlety trzeba piec na głębokim oleju, ale można je upiec w piekarniku by stały się lekkie i puszyste.
I, że można później, na ich bazie, robić przekąski, wege-burgrery, różnego rodzaju kanapki itd.  

Cierpliwie pokazujesz ilość możliwych sposobów na to, ta sama rzecz stała się ozdobą sałatki, 
cudem w zupie, 
zachwytem w daniu głównym, 
pierwszoplanową gwiazdą gorącego talerza wspomaganą jabłkami i orzechami,
czy delikatną przekąską skropioną octem balsamicznym lub delikatnym octem jabłkowym własnej roboty... 
Wystarczy pokazać, że można zrezygnować (no nie na zawsze ale na jakiś czas)
ze schematu gotowania we wrzątku,
z nieśmiertelnej bułki tartej
i utrwalonego smaku... 

Pokazujesz, że kolacja np. dla gości może być bardzo wystawna i zaskakująco dobra nawet bez grama mięska :)
Z radością patrzysz jak pierwszy kęs dania wieczoru powoduje niedowierzanie i totalne zdziwienie. 

Patrzysz, jak można się delektować, delektować i jeszcze raz delektować... 
I nawet nie jesteś zaskoczony, że kieliszek dobrego wina pasuje tu akurat... 
Polecamy oczywiście nasze własne winko, ale niezbyt drogie Chianti czy Rioja też pasują idealnie. 


Nie ukrywam, że starasz się wtedy podwójnie czy potrójnie.
Nie dlatego, by zaspokoić czyjąś ciekawość czy zabłysnąć tym przepisem czy innym.
Nie dlatego, że możesz wreszcie coś udowodnić tym "mięsnym"...
Starasz się bo tych kilka lub kilkanaście godzin jeszcze bardziej utwierdza cię w przekonaniu, że warto.
Warto ciągle tłumaczyć i pokazywać, że przyjaciół się kocha a nie zjada...
Ale robisz to w bardzo delikatnej formule - formule podniebienia.
I kiedy tak obok siedzi pies i przygląda się tym wszystkim kuchennym ekscesom to właściwe nic więcej nie musisz mówić...

Misiek - właśnie drapię cię za uchem :) 


Tym razem w trakcie naszych warsztatów kuchni wegetariańskiej, wieczorami, zaproponowaliśmy masaże misami oraz koncert mis tybetańskich, z którymi większość miała do czynienia po raz pierwszy. I był to strzał w dziesiątkę!
Po raz kolejny się okazało, że codzienne jedzenie, składniki i tryb odżywiania się, jest w jakimś sensie odzwierciedleniem, stanu duszy, nastroju.  
A nawet sumy doświadczeń z przestrzeni wielu lat. 

I może te wszystkie myśli, które przychodzą do ciebie powodują, że prawie rozczulasz się, kiedy widzisz Ewę, która po raz pierwszy w życiu własnoręcznie robi hummus.
Na dodatek nie bardzo wiedziała do tej pory, co to takiego jest.
Ale gwarantuję wam, że pierwsza degustacja tej pasty podziałała tak jak...
No właśnie - do czego to porównać?
Pierwszego odsłuchania "Time" Pink Floyd?
Pierwszego skoku na główkę do głębokiej wody?   
Pierwszej przeczytanej książki?
To w takich chwilach otwierają się zupełnie nowe drzwi do nieznanego świata, w którym pokonujemy lęki, przyzwyczajenia, stereotypy. 
Uczymy się po prostu czegoś nowego...
A co z tą wiedzą zrobimy? To zależy już od nas samych... 


Na koniec mały przepis, znany, do którego jednak dodałem małe modyfikacje zaczerpnięte z oryginalnych izraelskich przepisów (dwa drobiazgi wytłuszczonym drukiem). Zaznaczam, że nie wszędzie stosowaną, ale mnie pasuje.

Hummus:
szklanka namoczonej na noc cieciorki z łyżeczką sody
pasta tahini 3 do 4 łyżek (ale można dać nawet tyle samo ile cieciorki czyli szklankę - dla mnie mniej znaczy lepiej)
trzy ząbki czosnku 
sok z pół cytryny (choć ja potrafię dać nawet z całej)
sól, pieprz 
bardzo zimna woda

Ugotowaną do miękkości cieciorkę (wodę z moczenia wylewamy i gotujemy w nowej wodzie również z łyżeczką sody) mieszamy ze wszystkimi składnikami oprócz zimnej wody. 
Rozdrabniamy na masę blenderem.
I po tym dolewamy powoli bardzo zimną wodę cały czas miksując. Dobra konsystencja hummusu to, coś pomiędzy gęstą śmietaną a jogurtem greckim.
U nas była konsystencja jogurtu.
I z dodatkowym ząbkiem czosnku.
Akurat wszystkim pasowało :) 
Smacznego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz